Wczoraj dzwonił A.
Od razu wspomnę, że jakiś czas po przeprowadzce, gdy miałam serdecznie dość
poczucia winy i strachu w chwili, gdy dzwonił na mój prywatny numer, podczas kolejnej
tyrady na tematy stricte religijne, uświadomiłam mu, że nie życzę sobie tych telefonów,
że one nic nie wnoszą do mojego życia, że nie życzę sobie kontrolowania i sprawdzania
mojej wiedzy religijnej jak również uczestnictwa w praktykach. I żeby do mnie
więcej nie dzwonił.
To, że pod koniec rozmowy oświadczył wówczas, ze jest mu bardzo przykro i
próbował zmanipulować mnie na biednego, opuszczonego wujaszka, to jedno. To, że
wydzwaniał do mojego ojca do pracy w różnych godzinach i niby mimochodem pytał
o mnie - to drugie. Ale najgorsze było to, że prosił o przekazanie, żebym do
niego zadzwoniła, a ja miałam to gdzieś. Nie chciałam tego i nie widziałam
powodu, dla którego miałabym się do tychże rozmów zmuszać.
Mama była łagodniejsza: ustąp, zadzwoń, a ja 'nie". Tyle lat znosiłam
kontrolowanie, wypytywanie, ciekawość odnośnie praktyk religijnych, że naprawdę
nie chciałam ani marnować kasy, ani własnego czasu (jakkolwiek brutalnie to zabrzmi).
Wczoraj, gdy ze spokojem konsumowaliśmy tiramisu, zadzwonił znowu.
Magda wygadała się, że zrobiłam deser, więc przy okazji poprosił mnie do
telefonu. I podnerwił przy okazji :)
Tu krótka dygresja: facet nie wie, że obecnie nałogowo czytam książki o
manipulacji słownej i niewerbalnej (grunt to poznać wroga jakby co ;)), więc
pewne typy wpływu na innych, które gdzieś tam znalazłam w swoim życiu, zanalizowałam
i nauczyłam się rozpoznawać.
Dzwoni i pyta co tam u mnie. Jednym tchem wypaliłam, że zrobiłam deser, że przeniosłam
się tu, że ogólnie to lepiej i czuje wiosnę. Nie zapytał czemu się
przeprowadziłam. Wolę myśleć, że może miał ważniejsze sprawy na głowie, chociaż
tata jednoznacznie twierdzi: nie dotarło. I tu pierwsza bomba: dowiedziałam
się, że byłam nerwowa ostatnio i w związku z tym chyba nasza umowa odnośnie
dzwonienia jest nieaktualna, bo przecież rozmawiamy, prawda? Ja mu na to, że
oczywiście, iż nadal jest aktualna. I patrz wszystkie argumenty w rozmowie pierwszej,
sprzed pewnego czasu. On - manipulacyjna postawa skrzywdzonego dziecka, którym trzeba
się zaopiekować. Ja - nigdy w życiu. Powiedziałam, że nie chcę kontroli,
upominania, sprawdzania religijnej wiedzy.
A tak na marginesie: wiem co go boli. On musi kogoś nauczać, nawracać na
lepszą drogę :) Nawet kosztem tej osoby, jej samopoczucia. A ponieważ wszyscy
młodzi w rodzinie się na niego wypięli, ostatnio szuka kontaktu z tymi, z
którymi dotąd go nie miał. Nie wiem, chora osobowość czy co?
Druga sprawa, przebój w rozmowie. Powiedział dosłownie te słowa: nie mogłabyś
mnie zainteresować sobą, swoim życiem, skoro rozmawiamy? Jasne, już się
rozpędzam. Ty dzwonisz, Ty masz sprawę, ja mogę ewentualnie udzielić odpowiedzi
i wsio. Nauczona specjalistycznymi lekturami, nie będę kręcić się wokół
kogokolwiek, żeby go zainteresować sobą, bo ja już jestem zarąbista. Jeśli on
jako człowiek tego nie widzi, znajdzie się inna osoba o lepiej rozwiniętym wewnętrznym
wzroku. O swoim życiu mówię tyle, ile chcę i komu chcę.
Znów na marginesie: powiedziałam mamie po tej rozmowie, że jeśli kiedyś będę
w związku, ta osoba będzie biedna, bo fałszu, kłamstwa, nieuczciwości nie
zniosę nauczona doświadczeniem i wyłapię każdą manipulację ;) Lepiej więc, żeby
była szczera i otwarta jak ja.
Oczywiście zeszło na tematy religijne, bo jakżeby inaczej. O tym, że msza
sobotnia nie jest porównywalna z niedzielną. I że to z mojej strony
wygodnictwo. Szczerze? Nie chciało mi się nawet tłumaczyć, że dziś miałam
śmiałość pojechać po ciuchy i w związku z tym, wolałam pójść w sobotę do
kościoła. Podawałam argumenty, że Bogu to rybka czy i kiedy pójdę. Ale takie
rzeczy rozumieją moi rodzice, nie on. Szkoda, bo gdyby zszedł ze swojego radykalizmu
w kwestii wiary, byłoby przyjemnie z nim porozmawiać. I te tłumaczenia wzięte z
argumentacji innych, usłyszane riposty na moje pytania, które pochodzą od przemyśleń
osób trzecich, a więc nie jego indywidualne. W związku z tym - jaka to dyskusja?
Boję się jednego: tego, że za moje przekonania, poglądy, postawy dostanie
się rodzicom. Mimo że tata świetnie sobie radzi odpychając poczcie winy i
tłumacząc: ona jest dorosła, może robić co chce. Przecież tak jest, więc nie
wiem czemu niektórzy wciąż widzą mnie w roli dziecka :) I oczywiście widzę, że
to manipulant. Powiedziałam wprost; pozbywam się osób toksycznych z mojego
otoczenia. Nikt mnie nie będzie wpędzał w poczucie winy. A jeśli tego nie
rozumie - albo niech spada, albo się udoskonala :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz