niedziela, 9 marca 2014

9 marca: Refleksje pieczarkowe

Obrazek z dzisiejszego dnia, kóry wrył mi się w pamięć. Do pokoju wpada słońce. Połowa rodziny pojechała do Auchan, Bliźniaki siedzą na rozłożonym łóżku w największym pokoju. Każde z własnym talerzem, między nimi kolejny i torba na odpadki. Obierają pieczarki na obiad. Omawiają bieżące wydarzenia, rozmawiają o uczuciach. W tle gra muzyka baroku. Niby nic, a długo zapamiętam :)

Jako tło włączyłam  sobie Jelonka z 2011 r. i słucham, wsłuchując się jednocześnie w siebie. I wiecie co? Normalnieję. Racjonalizuję. Widzę więcej. Gdyby ktoś powiedział mi miesiąc temu, że będę tak 'ogarnięta' emocjonalnie, nie uwierzyłabym. Jak mówiłam niektórym, to kwestia trzech składowych - rodziców, B. Pawlikowskiej i grupy wsparcia. O ile w pierwszym przypadku mogę szczerze wszystko wyrzucić z siebie, nie licząc na komentarz, o ile go nie chcę, po prostu opowiedzieć o tym, co siedzi mi w głowie, o tyle w kolejnych przypadkach biernie pochłaniam rzeczywistość zastaną. Czytam, czytam i czytam i oczy mi się otwierają coraz szerzej. Czasem się buntuję, gdy czytam: milcz, zachowaj godność. Ok, mogę zachować godność, a jednocześnie nie prowadzić cichych wojen. Wsłuchać się w siebie i postanowić wreszcie czego ja chcę, jakie jest moje zdanie, a nie czyjeś. I to robię :) Dziwne, że kiedyś wydawało mi się to strasznie trudne, bo wymyślałam miliony powodów, aby postąpić inaczej. Dlatego się odzywam. Luty skutecznie wyleczył mnie z nadziei. Każdy kolejny sms, gdy czegoś się ode mnie chce, skutecznie mnie otrzeźwia. Myślę sobie wtedy: aha, więc byłam potrzebna po to, żeby robić za służącą, tak? Nie myslę o tym dlaczego ja, nie użalam się nad sobą. Radzą nie okazywać emocji, ale i na to mam własną filozofię.Trzeba. Po co mi potem choroba psyche lub ciała? Przecież to wszystko się uwidocznia. I jesli nawet czasem spłynie mi łza, ocieram ją i idę dalej. Jest tyle planów, marzeń do zrealizowania, że szkoda tracić czas :) To nie moja strata - jej, że mnie nie doceniła. 

Miesiąc temu byłam stłamszona, myślałam, że na nic dobrego nie zasługuję. Że nikt mi nie pomoże, nie wesprze, że na nikogo nie mogę liczyć. I, kurczę, naprawdę miło się zdziwiłam :) Wiem, że mogłam na to pracować tam, w Warszawie, postawić się, ale wiem, że to byłaby iluzja, którą trzeba byłoby przykryć, stłamsić jak gdyby to była rewolucja. Fajne jest to, że ja swoją winę przepracowałam i przepracowuję wzdłuż i wszerz. Jestem świadoma własnych błędów. Nie wszyscy chyba są... Czytam fachową literaturę, naprawiam się, robię to, co chcę. 

Trudno było się zaklimatyzować, przestać płakać, wspominać, ale jest lepiej. Teraz widzę, że to miało się zdarzyć. Z tą osobą lub inną, ale miało. Po to, żebym zrozumiałam własne błędy, zaczęła przeprogramowywać swoje życie. Przestać ukrywać pod maską optymizmu dążenie do akceptacji przez innych. Przestać przeglądać się w ich oczach i uzależniać swoje plany, nastrój od ich nastroju i słów. 

Dzisiaj wiem, że będę zawsze miała wady. Ale wiem też, że jeśli ktoś kocha naprawdę, kocha i te wady. Oczywiście, mowa tu o rzeczach, które nie są podstawowe, jak zaufanie, jego brak, nadużycia, itp. Nie oczekuję, że wskoczę w kolejny związek. Postawiłam na samoakceptację, ulepszanie siebie i wiem jedno: kimkolwiek będzie moja partnerka na całe życie, będzie miała zarąbistą żonę ;p Już ja się o to postaram... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz