Dzień kobiet rozpoczęłam chyba najprzyjemniej jak tylko można... ;) Potem
wcale nie było gorzej.
Oglądając wiadomości stwierdziłam, że nie wierze w ani jedną obietnicę
pewnej partii. Mieli się zająć związkami partnerskimi - olali to. Teraz forsują
parytety, większy udział kobiet , chyba z okazji dzisiejszego święta. No sorry,
nie wierzę. W ogóle ostatnio jestem jakaś sceptyczna. Równorzędnej pensji jak
mężczyźni nie doczekamy się chyba nigdy, takich samych przywilejów również.
Wciąż będzie ograniczał nas szklany sufit, a pracodawcy jak króliki będą mnożyć
wymówki odnośnie braku awansu, zatrudnienia w przypadku płci pięknej. Pesymizm?
Skądże! No chyba, że doczekamy czasów jak z Seksmisji... :)
W takiej perspektywie, dzień kobiet wydaje się być przedłużeniem agonii. Choć
przyznać trzeba, że jako kraj cywilizowany i wyedukowany w pewnym stopniu i tak
mamy dobrze. Nie musimy podążać dosłownie za mężczyzną jako istoty gorsze, nie
musimy go słuchać. Zawsze można obudzić boginię w sobie, celebrować hedonizm.
Nie jesteśmy przedmiotem w haremie. Mamy takie same prawa (przynajmniej w
założeniu).
Czasy sufrażystek i emancypantek odeszły w niepamięć. W takim dniu jak dziś,
dziękuję im za to, że nie jestem uważana za istotę gorszą, mniej inteligentną,
o ile sama siebie nie postrzegam w ten sposób. Mogę spokojnie zagłosować na
dowolną partię, mieć dostęp do wszystkich pomieszczeń, być tak samo niezależna
jak mężczyzna.
Kurczę, właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę jak gdybym już to kiedyś
pisała. Dziwne uczucie, ale gdy próbuję się na nim skupić, zrozumieć, oswoić,
ucieka mi. Chciałabym się do niego przyzwyczaić, zbadać je...
Kwiatki dostałam, a jakże. Traktuję je jednak bardziej jako oznakę wiosny
niż dzisiejszego święta. Nie są dla mnie symbolem docenienia, podziękowania za obecność.
Nie w tym sensie :) Nie potrzebuje ich do zbudowania w sobie przekonania o
własnej zarąbistości. A propos kwiatków...
Do M. przydreptał kawaler, przyniósł tulipany. Dla niej bukiecik, dla mamy
samotny kwiat ;) Do dziś niektórzy są pod wrażeniem, że facet umiał się
zachować. Aj tam, życzę jej jak najlepiej, chociaż sama pewnie długo nie
porandkuję. Ot tak, z wyboru ;)
Śniłam dziś o akwarium. O roślinach, które rosły coraz lepiej, zieleniły się
młode odnóżki. O bojownikach karmionych robaczkami. I byłam zadowolona, że moje
obawy się nie sprawdzają, a wszystko pięknie się rozwija. Ponoć oznacza to
pomyślną realizację planów. Oby... :)
W sumie ktoś mógłby pomyśleć, że nudne to moje życie. Praca, dom, Internet i
tak w kółko. A w praktyce? Pomijając rzadką skłonność do prokrastynacji, w
każdej chwili organizuję sobie czas. To mi pomaga się podnieść. Na koniec dnia
oceniam ile zrobiłam i co tak naprawdę. Więcej i częściej niż kiedyś dziękuję.
Moja modlitwa to już nie paciorek odklepany, ale podsumowanie dnia. Coraz
częściej zwracam się do Siły Wyższej, rozumianej jako Bóg będący ponad
religiami. Tworzę własną religię, własny kanon wartości. Dobrze to czy źle -
zobaczymy. Czuję się jak gdybym przeskoczyła z jednego kamienia na drugi, leżący
w wodzie. Jak naturalna kolej rzeczy, naturalny porządek. Mimo to, wiele we
mnie strachu o przyszłość. Czy kiedyś się go pozbędę? Nie wiem.
A teraz jeszcze trochę się powłóczę i pofilozofuję. Dzień zakończę tak jak
zaczęłam ;)
P.S. A krwi jednak oddawać nie mogę... Poza oczywistymi wypadkami, gdyby dla
kogoś potrzeba było. Wpadanie w ciemną i zapomnianą krainę stało się chyba
tradycją...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz