Album Sobremesa obudził we mnie wizję domu. Ach... Tak dokładnie potrafię
go odmalować. Salon pełen słońca, w skandynawskim stylu wszystkie meble w
mieszkaniu - takim, jaki lubię najbardziej. Pełnym lekkości, bez złoceń,
babcinych zdobień i przepychu. Beż, brzoskwinia albo lekka żółć lub groszek.
Delikatnie. Chociaż...? Czemu nie pokusić się o turkusy czy pomarańcze? Ważne, żeby
było jasno i ciepło nie tylko, gdy słońce zagląda w okna, ale też wtedy, gdy
wieczorem zapalą się lampy.
Jeśli się da, to minimalizm gdzie tylko można. Jeśli nie, upchnąć wszystko
tak, jak się da najlepiej, ale ze smakiem i nie w sposób zagracony.
Konieczne: dobrze nasłonecznione mieszkanie, bo kwiaty, kwiaty! Nie tylko na
balkonie.
I zmiany! zmiany wraz z porami roku poprzez tekstylia, dodatki, drobiazg w
sumie, ale tworzące klimat. Pierwszy dramat: jak to pogodzić z przestrzenią?
Gdzie schować, gdy nie będą potrzebne?
Muzyka? Taka, jaką ja lubię. Nie oznacza to, że nie dostosowałabym się do
kogoś, gdyby ze mną mieszkał, ale fajnie byłoby, gdyby moja rozumiała chillout
i jazz. I nie wyłączyła mi Sobremesy
:) Gdyby nie... to wtedy byłaby sobremesa
:D
Dużo odniesień do natury. Naturalne drewno, widoczne w sękach, patyczkach,
kwiatach w wazonie, itp.
Pies... chciałabym, ale nie. Nie zniosłabym wyrzutów sumienia, że muszę go
zostawić na cały dzień samego. chociaż... Myślę, że problemów w pracy nie
miałabym, gdybym wzięła go ze sobą ;) Do rozważenia. Nieee, jednak nie.
Zrobiłabym z niego rozpuszczonego kluska, który zasypia obok pani na łóżku :)
Jak w Skarbie.
Kuchnia - serce. Nasza obecna jest idealna. Ciepła, słoneczna. Zdecydowanie
w brzoskwini. Chociaż... zawsze kręciło mnie ciemne drewno, beże, cegły jak z
bardzo starej kuchni babuni. taka kuchnia retro. W zapachu kawy, z eleganckim
starym młynkiem. Mmm... :) I kwadratowe talerze, od wszystkich inne :)
Moje mieszkanie. takie, żeby weszło się doń i od progu można było wyczuć
mnie samą. Jako chodzącą jego wizytówkę.
Moje mieszkanie. Bez złości. Bez ironii. Z dużą ilością śmiechu i
kilogramami optymizmu. Kilogramami, które wypadałoby zgubić :D
Jak teraz. W moim M-1. Przychodzę z pracy i do mojej oazy. aktualnie mam
sezon na niewychodzenie nigdzie. Chyba, że mnie wyciągają. Wiem, że to minie. Wiem,
że to naturalny etap :) Skręcanie się we własnej skorupce, analizowanie,
przetrawianie i wychodzenie na nowo. Początkowo - tylko wtedy, gdy trzeba. Z
czasem częściej. Przychodzę, zmywam cały ten makijaż, robię popołudniowa kawę i
czuję, że odżywam. U mnie mi najlepiej.
A najfajniejsze jest to, że będę miała to własne mieszkanie. Że nie muszę
marzyć :) Od dziś powtarzam i programuję.
Mam własne mieszkanie. Mam własne wymarzone mieszkanie.
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz