Za każdym razem, gdy oglądam Listy do
M., widzę coś, co przykuwa moją uwagę. Dziś było to tchórzostwo Szczepana,
jego rezygnacja. Dlaczego nie powiedział Karinie wcześniej: nie chcę tak żyć,
pogadajmy o tym co jest źle, dlaczego mnie zdradziłaś? Ustalić jakiś wspólny
sposób postępowania. Nie, rozpaczliwie próbował wyjść z utartych schematów i
nie zaprowadziło go to nigdzie. Chciał pomóc, ostatecznie przyjął pomoc innych.
Nie rozumiem jego bierności: dlaczego nie zawalczył o siebie, nie postawił
się?
Druga postawa to ta Wojciecha. Kompletny pantoflarz, ulega żonie we
wszystkim. Utkwiła mi w głowie scena, w której Tosia niechcący rozsypuje
krakersy, suchary czy cokolwiek to jest. Wojtek wówczas patrzy najpierw na
reakcję Małgorzaty, a potem w pośpiechu, starając się jak gdyby zachować pozory
normalności, uporządkowania jak dotychczas, zbiera je.
I tak można rozkładać każdą scenę w nieskończoność. Szkoda, że rzadko które
filmy da się tak rozpracować. Może o to chodzi, żeby ukazać różne charaktery,
różne reakcje, postawy, sytuacje. Może chodzi o to, aby widz mógł się zidentyfikować
z postacią...?
W firmie zostałam specjalistą od spraw hodowlanych. Dorobiłam się własnej
imiennej pieczątki :D Coś tam wiem, o wiele więcej niż kiedyś. Na plus.
Nieprzepracowaną kwestią pozostaje rejestracja w urzędzie skarbowym. Nie
ogarniam. Podstawy tak, poradzę, podpowiem, ale terminy, co wpisać gdzie - to
już mnie lekko przerasta.
Widzę coraz więcej oznak wiosny. Trasa jest prosta: koło sąsiedniego bloku,
kawałek obok nowo otwartej cukierni Sowy, dalej obok ronda, przez skwer
Popiełuszki, potem prosto Piłsudskiego przez miasto aż do Kopernika. Mija się
zaspanego bernardyna przy sklepiku z kawą i herbatą z całego świata, przez
ulicę i za skrętem w Girasoli już wchodzi się do budynku. Dziecinie łatwe. Mama
nie może się nadziwić czemu zawsze chodzę przez miasto, zamiast iść w stronę
przychodni i prosto Słowackiego, mniej uczęszczaną trasą. Przecież na mieście
jest tyle ciekawostek :) Oglądam polecane książki w Empiku, pod Rossmannem i błękitniakiem
tulipany i róże, przy studzience patrzę kto jest, przeglądam się w witrynach
Reserved zastanawiając się kiedy znajdę czas na wizytę tam. Nie potrafię już
inaczej :) Na Kopernika widziałam rozwijające się pączki na krzewach. Wracając
wczoraj do domu zauważyłam na drzewie gniazdo tuż blisko okna największej blokowej
plotkary. Na mojej osice niestety żadne ptak nie zaryzykuje wychowania
potomstwa - za bardzo się buja...
I tak naprawdę kolejne dni mijają, a ja w każdym z nich mam co robić. I to
mimo pół etatu. Ba, ile rzeczy powinnam zrobić, a zrobione nie są :) Powinnam,
powinnam, powinnam... Muszę je zamienić na 'chcę'. Wsłuchać się w siebie.
Obiecuję sobie, że gdy zmienię telefon, będzie to przede wszystkim taki,
który bez problemów ZAWSZE da się podłączyć do kompa, gdy tego zapragnę. Nie
tak jak mój obecny... Zdjęcia z urodzin mamy czekają na zrzucenie. Zdjęcia,
które chciałam mieć tu, na blogu, również. Masakra... Przez to, zdjęcia, którymi
będę chciała się podzielić, musze chyba umieszczać na stronie fb, bo nie wiem
jak inaczej... :)
Plany na jutro? Hm... Tydzień temu pobrałam akwarystyczne poradniki Sery i
Tetry. Jak widać, od tygodnia mobilizuję się do ich przejrzenia. Przydałaby się
szata na blog. Sprzątanie i świeże kwiaty do wazonu też, bo obecne tulipany
marnieją. Dywanik powoli rośnie w oczach, powoli... Stwierdziłam jednak, że z
kurkami, serwetkami i badziewiami wielkanocnymi po prostu nie zdążę. Trudno,
zrobię za rok. Na razie mi w głowie dywaniki. Zachorowałam na cuś takiego, jak
pani Ela miała w przedpokoju, ale według własnego projektu, wykonania i
rozmiaru. Grupa wsparcia pewnie też - czytam i czuję jak się odnawiam z każdym
postem. Raz górka, raz dolinka, ale jakoś do przodu... Może kiedyś napiszę o
tym jak to było tuż po, przez kolejne dni. Za wcześnie teraz. Aaaa, i maseczka
oczywiście. Plusem jest to, że znalazłam w sobie motywację do pracy nad sobą.
Nie tylko w sferze charakteru, psychiki. Fizycznie też. Kupiłam kosmetyki Garniera
i rozpoczęłam ulepszanie. Nawilżam, czyszczę, odświeżam i moja skóra serio
serio zbliża się do skóry niemowlaka. Do tego doszło, że gdy w dzień wielkiej
imprezy rozmazywałam sobie podkład na twarzy, niemal płakałam ze szczęścia, że
nic mi się nie wysusza, nie odstaje i ogólnie wygląda o niebo lepiej niż
kiedyś. Przez przekorę kupiłam żel 3w1 Garniera, który ponoć najbardziej
wysusza i testuję. Od ponad tygodnia nic mi się nie wysusza (bo tak długo
akurat stosuję). A, no i idę oddać krew :) Podejście drugie w życiu. Jeśli zaliczę
tę samą kanapę, po prostu roześmieję się, że chyba tworzę tradycję. A tak poważnie,
to trochę się obawiam, że będzie źle... Ale gdyby każdy się tak wszystkiego
bał... :)
Za nami dziewiąta chemia. PSA około 3.7. Tata coraz słabszy, ale mimo wszystko
do przodu. Po dziesiątej zarządzeniem lekarki odpoczywamy. Boję się, bo
ostatnio było 3.5. Kocham, uwielbiam oglądać z nim filmy historyczne.
Szczególnie to, jak drobnymi komentarzami wprowadza mnie w postacie, zdarzenia,
tło. Dziś zaliczyliśmy film o Wałęsie. Polecam. Oczywiście znów włączył mi się
tryb rozkminiania postaci, postaw i skupiłam się na jego żonie, ale o tym może
kiedyś. I to zderzenie realiów moich, w których się wychowałam i tamtejszych,
zdziwienie dziecka "ale jak to legitymowali za nic?".... Abstrakcja
dla mnie :)
Powinnam zastanowić się nad charakterem tego bloga. Postanowić co chce tu
zawrzeć, jak ubierać myśli w słowa. Najchętniej robiłabym to jak kiedyś na le
journal albo tym wcześniejszym, gdy pisałam tak tajemniczo, ze tylko ja wiedziałam
o co chodzi... :) Póki co, śpimy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz